piątek, 24 czerwca 2016

#2.Zaburzenie psychiczne zaliczane do psychoz endogennych.




Wrak.
Jedyne słowo, które może dobitnie opisać moją osobę.
Po roku jestem w stanie to przyznać. Zawiodłam. Zawiodłam po całej linii. Nie poradziłam sobie. Nie wstałam z kolan, a można powiedzieć, że upadłam niżej.
Ale jak mam sobie radzić, jak. Skoro moim cieniem jest Ona.
Destrukcyjna.
Zawsze obok mnie.
Niewidoczna.
A jednak, moje alter ego. Schizofrenia.
Styczeń. Dwa miesiące minęły. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Miałam wrażenie, że moja dusza wędruje po całym świecie. Męczyło mnie to. Sześćdziesiąt jeden dni bez mówienia. Tak, nie mówiłam. Ale krzyczałam. Wrzeszczałam. Rozbijałam nadgarstki o szyby. Łamałam palce na ścianach.
Wylądowałam Tam. Po tym, jak moja własna rodzicielka nakryła mnie na całonocnych rozmowach z Nim.
Problem był tylko jeden.
On od dwóch miesięcy nie żył.

Werdykt był jeden. Wiecie jaki.
Zaburzenie psychiczne zaliczane do psychoz endogennych, czyli stanów charakteryzujących się zmienionym chorobowo, nieadekwatnym postrzeganiem, odbiorem i oceną rzeczywistości.
Moja litania.
Na tym zakończyła się moja przygoda Tam. Również w rodzinnym mieście. Tuż po wyjściu stamtąd słuch po mnie zaginął. Wróciłam Tu.
Do Niego.

Świat tego nie rozumie. To jest najważniejsza kwestia mojego problemu. Nikt nie jest w stanie tego pojąć. Ja też nie. Wszystko, co robię jest podyktowane. Ktoś mi o tym mówi. Ktoś mi każe.
Wariuję.
Miotam się między własnym sumieniem, a głosem w mojej głowie.
Głosy, głosy, głosy. Pieprzone głosy.

I On. On tu jest. Gdzieś jest. Czasami coś mówi. Czasami rozmawiamy. Tak, jak kiedyś.
- Halo! Hej, obudź się! Dziewczyno, wstawaj. – otwieram oczy. Widzę zielone oczy. Boże. Zielone oczy. Cudowny szmaragd.
Boże, Krzysiek, to ty.
Pocałuj mnie, Krzysiu.
Przytul mnie.
Wróciłeś do mnie.
Jesteś tu.
- Krzysiu… - mówię do zielonych oczu.
- Niestety, ale… Karol. – wstrząs. Wstrząs, zryw, dramat, katastrofa.
To nie był On. To ten sam człowiek, co wczoraj.
- Zostaw mnie. Nie dotykaj mnie. Zostaw! – odrywam się od zimnego marmuru. Dziwne, wcześniej nie czułam, żeby mój policzek dotykał chłodnego kamienia.
Ułamek sekundy, a ja już jestem na nogach. Nie mija nawet kolejna, a już mijam bramkę cmentarza. Idzie za mną. Boże, nie. Nie. Kolejny problem depcze mi po piętach. Nie dam rady. Nie mogę. Nie chcę.

- Zaczekaj! Hej, zatrzymaj się! – woła. Ma stanowczo za długie nogi. Za szybko zbliża się do mnie.
Nie.
Nie zbliży się.
Nie.
Przebiegłam maraton.
Poddał się po kilkudziesięciu metrach.
Wołał coś.
Ale nie słyszałam. „Nie słuchaj” mówił. Więc posłuchałam.
„Biegnij”. Biegłam.
Głos.
Świat jest spragniony wrażeń, skoro co rusz popycha mnie do spotkania z tym chłopakiem. Kpi, drwi, myśli, że to coś zmieni.
Ma rację. Ale zmieni na gorsze.

Bo on mnie nie pamięta.
Ale ja go tak.
 *
Cmentarz Komunalny Północny w Warszawie przemierza kilkadziesiąt dusz. Jedna z nich siada na ziemi obok nagrobku. Ale to nie jest nagrobek jego przyjaciela. To grób człowieka, który odebrał mu życie.
Nieumyślne spowodowanie śmierci.
A w jego głowie wciąż widok leżącej na marmurze czarnowłosej, wychudzonej, załamanej.
Nieumyślne pozbawienie życia.
Odchodzi.
Stara się nie myśleć o strużkach jeszcze ciepłych kryształowych łez. Spowijają kamień dokładnie w tym samym miejscu, w którym jeszcze kilka minut wcześniej znajdowała się Ona.
*

Gazeta Wyborcza, 17 listopada 2014 r.
Nad ranem 17 listopada na podwarszawskiej drodze krajowej doszło do groźnego wypadku z udziałem dwóch samochodów. 24-letni kierowca Citroena C4 z niewiadomych powodów zjechał na lewy pas, uderzając w nadjeżdżającą Skodę Fabię.
26-letni kierujący Fabią zginął na miejscu, kierowca Citroena został przetransportowany śmigłowcem do warszawskiego szpitala. Zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.
Policja bada okoliczności wypadku. Nieoficjalnie wiadomo, że 24-latek rozmawiając przez telefon stracił panowanie nad samochodem.
 *

Nie chcę zasypiać już.
Nie chcę zasypiać już.
Męczą mnie nocne podróże.
Podróże do 17 listopada.
Zadzwoniłeś, żeby powiedzieć, że jesteś już pod Warszawą.
Wracasz z tygodniowej delegacji.
Nagle się rozłączasz.
I już nigdy więcej nie zadzwoniłeś.

 ~*~
dramat.
S.