Wrak.
Jedyne słowo,
które może dobitnie opisać moją osobę.
Po roku jestem w
stanie to przyznać. Zawiodłam. Zawiodłam po całej linii. Nie poradziłam sobie.
Nie wstałam z kolan, a można powiedzieć, że upadłam niżej.
Ale jak mam sobie
radzić, jak. Skoro moim cieniem jest Ona.
Destrukcyjna.
Zawsze obok mnie.
Niewidoczna.
A jednak, moje
alter ego. Schizofrenia.
Styczeń. Dwa
miesiące minęły. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Miałam wrażenie, że moja dusza
wędruje po całym świecie. Męczyło mnie to. Sześćdziesiąt jeden dni bez mówienia.
Tak, nie mówiłam. Ale krzyczałam. Wrzeszczałam. Rozbijałam nadgarstki o szyby.
Łamałam palce na ścianach.
Wylądowałam Tam.
Po tym, jak moja własna rodzicielka nakryła mnie na całonocnych rozmowach z
Nim.
Problem był tylko
jeden.
On od dwóch
miesięcy nie żył.
Werdykt był jeden.
Wiecie jaki.
Zaburzenie
psychiczne zaliczane do psychoz endogennych, czyli stanów charakteryzujących
się zmienionym chorobowo, nieadekwatnym postrzeganiem, odbiorem i oceną
rzeczywistości.
Moja litania.
Na tym zakończyła
się moja przygoda Tam. Również w rodzinnym mieście. Tuż po wyjściu stamtąd
słuch po mnie zaginął. Wróciłam Tu.
Do Niego.
Świat tego nie
rozumie. To jest najważniejsza kwestia mojego problemu. Nikt nie jest w stanie
tego pojąć. Ja też nie. Wszystko, co robię jest podyktowane. Ktoś mi o tym
mówi. Ktoś mi każe.
Wariuję.
Miotam się między
własnym sumieniem, a głosem w mojej głowie.
Głosy, głosy,
głosy. Pieprzone głosy.
I On. On tu jest.
Gdzieś jest. Czasami coś mówi. Czasami rozmawiamy. Tak, jak kiedyś.
- Halo! Hej, obudź
się! Dziewczyno, wstawaj. – otwieram oczy. Widzę zielone oczy. Boże. Zielone
oczy. Cudowny szmaragd.
Boże, Krzysiek, to
ty.
Pocałuj mnie,
Krzysiu.
Przytul mnie.
Wróciłeś do mnie.
Jesteś tu.
- Krzysiu… - mówię
do zielonych oczu.
- Niestety, ale…
Karol. – wstrząs. Wstrząs, zryw, dramat, katastrofa.
To nie był On. To
ten sam człowiek, co wczoraj.
- Zostaw mnie. Nie
dotykaj mnie. Zostaw! – odrywam się od zimnego marmuru. Dziwne, wcześniej nie
czułam, żeby mój policzek dotykał chłodnego kamienia.
Ułamek sekundy, a
ja już jestem na nogach. Nie mija nawet kolejna, a już mijam bramkę cmentarza.
Idzie za mną. Boże, nie. Nie. Kolejny problem depcze mi po piętach. Nie dam
rady. Nie mogę. Nie chcę.
- Zaczekaj! Hej,
zatrzymaj się! – woła. Ma stanowczo za długie nogi. Za szybko zbliża się do
mnie.
Nie.
Nie zbliży się.
Nie.
Przebiegłam
maraton.
Poddał się po
kilkudziesięciu metrach.
Wołał coś.
Ale nie słyszałam.
„Nie słuchaj” mówił. Więc posłuchałam.
„Biegnij”.
Biegłam.
Głos.
Świat jest
spragniony wrażeń, skoro co rusz popycha mnie do spotkania z tym chłopakiem.
Kpi, drwi, myśli, że to coś zmieni.
Ma rację. Ale
zmieni na gorsze.
Bo on mnie nie
pamięta.
Ale ja go tak.
*
Cmentarz Komunalny
Północny w Warszawie przemierza kilkadziesiąt dusz. Jedna z nich siada na ziemi
obok nagrobku. Ale to nie jest nagrobek jego przyjaciela. To grób człowieka,
który odebrał mu życie.
Nieumyślne
spowodowanie śmierci.
A w jego głowie
wciąż widok leżącej na marmurze czarnowłosej, wychudzonej, załamanej.
Nieumyślne
pozbawienie życia.
Odchodzi.
Stara się nie
myśleć o strużkach jeszcze ciepłych kryształowych łez. Spowijają kamień
dokładnie w tym samym miejscu, w którym jeszcze kilka minut wcześniej
znajdowała się Ona.
*
Gazeta Wyborcza, 17 listopada 2014 r.
Nad ranem 17 listopada na podwarszawskiej
drodze krajowej doszło do groźnego wypadku z udziałem dwóch samochodów. 24-letni
kierowca Citroena C4 z niewiadomych powodów zjechał na lewy pas, uderzając w
nadjeżdżającą Skodę Fabię.
26-letni kierujący Fabią zginął na miejscu,
kierowca Citroena został przetransportowany śmigłowcem do warszawskiego
szpitala. Zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.
Policja bada okoliczności wypadku.
Nieoficjalnie wiadomo, że 24-latek rozmawiając przez telefon stracił
panowanie nad samochodem.
*
Nie chcę zasypiać
już.
Nie chcę zasypiać
już.
Męczą mnie nocne
podróże.
Podróże do 17
listopada.
Zadzwoniłeś, żeby
powiedzieć, że jesteś już pod Warszawą.
Wracasz z
tygodniowej delegacji.
Nagle się
rozłączasz.
I już nigdy więcej
nie zadzwoniłeś.
~*~
dramat.
S.